Rokita: Pieniądze dla giermków
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego

Rokita: Pieniądze dla giermków

Najpierw były nieoficjalne przecieki z negocjacji nad umową PiS-u z Porozumieniem Jarosława Gowina (PJG) i Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry (SP). Potem informacje o powstającym projekcie noweli ustawy o partiach politycznych, publikowane m.in. przez tygodnik "Wprost". W końcu całą rzecz potwierdził 20 stycznia wicepremier Gowin w wywiadzie dla Polsatu.

Wszystko wskazuje więc na to, że już w najbliższym czasie większość rządowa uchwali prawo nakazujące proporcjonalne dzielenie się subwencjami budżetowymi przez partie, które zdecydowały się na swoich listach wyborczych dać innym partiom swoisty "pick-off", albo inaczej "podwózkę" do sejmu.

Jeśliby posłużyć się trafną i zabawną zarazem typologią partii stworzoną przez krakowskiego profesora Jarosława Flisa, można by rzec, iż przede wszystkim idzie tu o sytuację, w której "partia-rycerz" (czyli taka, która aspiruje do wyborczego zwycięstwa) odstępuje jakąś liczbę miejsc na swoich listach "partii-giermkowi", gdyż ta jest tak słaba, że nie da rady samodzielnie przebić się przez wysoki u nas naturalny próg wyborczy. Oczywiście "rycerz" ma też własny interes w owej podwózce: chce w ten sposób choć odrobinkę poszerzyć potencjalne spektrum własnego elektoratu. W polskich warunkach, gdy PiS skazany jest na nieustanną walkę o  większość absolutną, a to ze względu na swą słabą zdolność koalicyjną, taka "odrobinka" głosów (jak dobitnie pokazały ostatnie wybory) bywa decydująca dla rozstrzygnięcia kto zdobędzie władzę, a kto ją utraci. A skoro stawką może być tu władza, to widać od razu, iż cała kwestia nie należy bynajmniej do gatunku politycznie błahych.

"Polityka skartelizowana"

Warto przy tym mieć w pamięci, jak trudną do przecenienia rolę odegrał system finansowania partii dla obecnego kształtu polskiej sceny politycznej. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że bez przeforsowanej w 2001 roku przez Ludwika Dorna ustawy o subwencjach i dotacjach budżetowych, ani PiS, ani PO nie byłyby zdolne zyskać tak wielkiej i długotrwałej przewagi nad całą resztą polskiego świata politycznego. A już na pewno w roku 2005 PiS nie byłby w stanie rywalizować o władzę z PO i na dodatek wygrać tamtą rywalizację. To bowiem za budżetowe fundusze środowisko braci Kaczyńskich, wegetujące dotąd na marginesie polityki, było w stanie przeprowadzić pierwszą wielką (jak na tamte czasy) piarowską kampanię przeciw PO, pod wylansowanym przez Michała Kamińskiego hasłem: "PO stoi teraz tam gdzie kiedyś stało ZOMO". Tak ukształtował się w następnych latach system, który profesor Paweł Śpiewak nazwał "polityką skartelizowaną", to znaczy taką, w której  kontrolny pakiet akcji nad całym systemem trzymali dwaj ludzie: Tusk i Kaczyński. Czyli ci dwaj, którzy w swoim ręku skupili - każdy w swoim obozie - kluczowy w kampaniach wyborczych przywilej udzielania i pozbawiania dostępu do budżetowych beneficjów.

 

Obecny krok Kaczyńskiego, który pod presją Gowina i Ziobry godzi się na pewne, choćby niewielkie ograniczenie tego przywileju, jest wyraźną koncesją na rzecz PiS-owskich "giermków". Koncesją, która co najmniej jednego z nich – PJG, może ośmielić do snucia planów wybicia się na podmiotowość na scenie partyjnej.

Po prawdzie bowiem, ani PJG, ani SP, nie są jeszcze dzisiaj prawdziwymi partiami politycznymi, gdyż status partii musi zakładać intencję zmierzenia własnych wpływów poprzez udział wyborach. Tymczasem obecny udział tych dwóch grup w wyborach jest polityczną fikcją, w tym sensie, że ich wynik zależy tylko w znikomym stopniu od liczby wyborców oddających na nie głosy, zaś w przeważającej mierze od tego, ile i jak dobrych miejsc na listach udzieli im w wyborach Jarosław Kaczyński. W wyborach 2019 roku szef PiS-u wykazał się podejściem dość koncyliacyjnym, a nadto obie grupy okazały się przy tym całkiem skuteczne w forsowaniu mocnych wyborczo kandydatów. Efektem jest spory wzrost ich potencjału politycznego: PJG dorobiło się aż 18 posłów i 4 senatorów, zaś SP – 17 posłów i 2 senatorów.

Przyklejeni jedynie w wyniku poczucia własnej słabości

Jednak między obiema grupami jest zasadnicza, rzec by można - "tożsamościowa", różnica, sięgająca samej ich genezy. O ile bowiem SP to w istocie mentalna część PiS-u, która wskutek niegdysiejszej niepokorności Ziobry, Kurskiego i Cymańskiego, niemal przypadkiem została zmuszona do konstruowania własnej odrębności organizacyjnej, o tyle PJG - to konserwatywno-liberalni dysydenci z Platformy, pod każdym względem różni od PiS-u, a przyklejeni doń jedynie w wyniku poczucia własnej słabości. Jest jasne, że dla Gowina i jego towarzyszy (wśród których jest dziś już kilka postaci politycznie pierwszoplanowych, jak choćby minister Jadwiga Emilewicz) marzeniem jest zyskanie statusu partii pełną gębą, tzn. takiej, która z własnych list dostaje w wyborach mandaty poselskie. Nie jest zatem skazana na hołd lenny względem Kaczyńskiego, ale jako "wolny giermek" może sobie wybierać "rycerza", któremu aktualnie chciałaby służyć. Taki status ma od wielu lat w polskiej polityce PSL.

 

Można więc założyć, że nałożenie systemowego obowiązku dzielenia się budżetowymi funduszami z "giermkami" obdarowanymi "podwózką" do sejmu nie pozostanie bez wpływu na kształt polskiej polityki. Chociaż bowiem intencjonalnie projekt noweli obliczony jest na dowartościowanie Gowina, Ziobry i ich towarzyszy, to już w tej kadencji sejmowej będzie on zapewne dotyczyć także mniej politycznie doniosłych relacji PSL-u z Kukizem, który w ostatnich wyborach dostał "pick-off" od ludowców, a także Partii Razem Zandberga, która po zjednoczeniu SLD i Wiosny, pozostałaby na Lewicy na gruncie obecnych przepisów finansową sierotą, pozbawioną dostępu do subwencji budżetowych. Skądinąd całkiem niewykluczone, że nowy model stanie się na przyszłość również użyteczny dla PO i jej licznych "giermków", gdy przywództwo Platformy dojdzie do wniosku, iż nie musi już dalej udawać równoprawnej rzekomo formy koalicyjnej, jaką na pozór stanowić ma Koalicja Obywatelska. Różnica potencjałów między słabnącą co prawda, ale jednak nadal potężną Platformą, a rozbitą  i pozbawioną podmiotowości Nowoczesną, czy egzotycznymi ciągle w Polsce Zielonymi - jest nazbyt wielka, aby fikcja "równoprawnej" koalicji miała jakikolwiek sens na przyszłość. Sprawdzony przez PiS model "pick-off", przy gwarancjach proporcjonalnej dystrybucji funduszów, może być bardziej efektywny choćby z tego powodu, że silniej wymusza lojalność i bezalternatywność pozycji "giermka" wobec "rycerza".

"Nowela Gowina"

Widać więc wyraźnie, że zapowiedziana przez Gowina nowela ma szanse ukształtować nowy model polskich partii parlamentarnych, polegający na ich wielopiętrowej strukturze, przypominającej nieco skomplikowane konstrukcje grup kapitałowych, tworzonych na gruncie prawa handlowego. W centrum takiej struktury znajdowałaby się "partia-rycerz", odgrywająca podmiotową rolę na scenie. Ale otoczona by była trwale związanymi z nią "giermkami", w stosunku do których z jednej strony dysponowałaby de facto politycznym pakietem kontrolnym (tak jak spółka dominująca w grupie kapitałowej), z drugiej jednak owi "giermkowie" wywieraliby pewien, choć zawsze bardzo ograniczony wpływ na kierunek jej polityki (tak jakby spółka zależna, wbrew regułom prawa handlowego, mogła nabyć jakiś maleńki pakiet akcji w spółce dominującej). Taka struktura nadawałaby partiom charakter coraz bardziej polimorficzny, czyli mieniący się różnymi kolorami i trudny do jednoznacznego zdefiniowania.

 

Z perspektywy liderów partyjnych taki model może okazać się dość wygodny, gdyż pozwala na zacieranie nazbyt ostrych konturów ideologicznych i przybieranie ulubionej przez polityków formy ideowego kameleona, dostosowującego się z łatwością do oczekiwań każdej grupy wyborców. Już dzisiaj jest przecież tak, że choć w swym głównym retorycznym nurcie PiS walczy z liberalizmem i liberałami jako przyczyną wszelkiego zła w Polsce po odzyskaniu niepodległości, to jednak "podwózka" zaoferowana PJG dała całemu obecnemu obozowi władzy swoiste "liberalne alibi", dzięki któremu (przykładowo) polski duży biznes mógł niedawno uniknąć drastycznej podwyżki składek ZUS-owskich. Z kolei badania samoidentyfikacji Polaków (Flisa i Kwiatkowskiej) nieoczekiwanie dowodzą rzeczy na pozór paradoksalnej, iż pośród wyborców PiS-u procentowy udział, a więc i znaczenie tych otwarcie przyznających się do poglądów liberalnych wyraźnie rośnie. W jakimś sensie podobnie rzecz ma się z PSL-em, który w głównym nurcie pozostaje ciągle partią chłopów i starej wiejskiej nomenklatury, ale po zaoferowaniu "podwózki" Kukizowi równie dobrze może być w dużych miastach uznany za jakieś mieszczańskie stronnictwo narodowo-patriotyczne. Jeśli państwo decyduje się więc na budżetowe finansowanie partii, to późniejsze sterowanie strumieniem owych publicznych pieniędzy zawsze staje się ukrytą metodą manipulowania całym systemem partyjnym.

Komentarze